Okładka D&D

D&D, po prostu D&D

Przeczytałem sobie następujący post o Rules Cyclopedia do D&D i ku swojemu zaskoczeniu odkryłem, że po części się zgadzam, mówiąc bardziej konkretnie następujący fragment:

„I always keep this book close at hand and enjoy re-reading it every now and then. When I do so, I often have to fight off the urge to start a campaign using these rules as-is. There’s just something very appealing about this book, something that’s very hard for me to quantify. „

uderza w jakąś znajomą strunę.

Jest to o tyle zaskakujące, że mój szacunek do D&D we wszelkich jego edycjach, od wielu lat pozostaje na raczej niewysokim poziomie. Oczywiście nie zaglądałem do niego od dawna, ale faktycznie – kompletność miała w sobie coś urzekającego. Od listy ekwipunku i czarów, przez zasady zarządzania królestwem, po „jak zostać bóstwem”. Do tego rady dla MG jak dołączyć nową postać do zaawansowanej drużyny, wielki bestiariusz, czy opis świata (a nawet dwóch). Oczywiście z dzisiejszej perspektywy jakość tych materiałów pozostawia bardzo wiele do życzenia, ale to nie były dzisiejsze czasy.

Do tego była w zasadzie pierwsza gra RPG w którą zagrałem.

Pierwsze (pośrednie) zetknięcie sprowadzało się do zauważonych u znajomych stosów heksagonalnych map zapełnionych terytoriami fikcyjnych krain, czy map zamków. Kilka systemów które mieli (D&D, Shadowruna 1e czy Twilighta 2000) przywieźli z USA. Dodam, że były to czasu kiedy od Kryształów Czasu, czy WFRP dzieiło nas jeszcze kilka ładnych lat.

Sama sesja nie miała wiele wspólnego z odgrywaniem ról. Mój rówieśnik pożyczył od starszego brata podręcznik (obydwaj byliśmy we wczesnej szkole podstawowej), a sesja sprowadzała się przede wszystkim do rysowania odkrywanego terenu na heksagonalnej mapie (do tego też były zasady, a jakże – do tego wzór mapki w podręczniku do skserowania) i rzucaniu przez niego w tabeli losowych spotkań. Moja postać została wysłana gdzieś w niejasnym celu, po drodze stoczyła heroiczną walkę rojem pszczół i szeregiem innych przeciwników (a w tych czasach mechaniki walki nie wybaczały – masz kilka punktów życia, stracisz wszystkie – game over), a zakończyła się przybyciem do miasta startowego zniszczonego przez armię goblinów.

Mimo to było to dla mnie wówczas niesamowite przeżycie.

Po jakimś czasie odkupiłem D&D od znajomego i kilkukrotnie zdarzyło mi się nawet w nie poprowadzić – akcja rozgrywała się we własnoręcznie stworzonej krainie z obowiązkowym lochem (obmyślenie go tak, aby miał jakąś sensowną logistykę było niebanalne i zniechęciło mnie do dalszego tworzenia mrocznych podziemi). W porównaniu z mocno niekompletnym i kulawym KC, podręcznik do D&D wydawał się niesamowicie kompletną skarbnicą wiedzy i zasad na każdą okazję.

Potem wiek erpegowej niewinności się skończył i odkryłem, że już za czasów wczesnych D&D było wiele dużo lepszych gier, a sympatię zastąpiła najpierw obojętność, a potem niechęć – ale delikatna nostalgia pozostała.

To co budzi mój niepokój to fakt, iż ktoś w XXI wieku, może czuć do tego podręcznika (a szczególnie zasad) coś poza nostalgią.

Na recenzję trafiłem stąd.

Facebook Comments

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *